Powrót do archiwum artykułów

Wiara to w rzeczy samej zwątpienie

Opublikowane: 1 listopada 2024

Amortyzowanie zwątpienia. Jak wiadomo, jedno z najbardziej podstawowych zajęć chrześcijanina. Co mam zrobić, jeśli trapią mnie wątpliwości? Jeśli wątpię w zbawienie? Bożą dobroć? Istnienie Boga? Istnienie Jezusa? Całość chrześcijaństwa? Czy to już grzech niewybaczalny? Czy stąd nie ma już odwrotu? Czy Bóg nadal mnie kocha? Czy Bóg mi to wybaczy? Nie wiem, jak sobie poradzić z tymi myślami. Czy jest dla mnie jakaś nadzieja?

Niepokój. Panika. Wahania nastrojów. Poczucie, że nie jestem w stanie na długo podtrzymać tego stanu względnego spokoju, który udało mi się takim wysiłkiem uzyskać. („Jak mogę zawsze mieć tak fantastyczny czas z Bogiem jak teraz?” — to pytanie zawsze wybrzmiewało w jakiejś formie na chrześcijańskich konferencjach młodzieżowych).

Nie, nie natrząsam się tu z nikogo. Zatrważająca ilość nerwic ma podłoże religijne, a religia umywa od tego ręce. Trudno się oprzeć wrażeniu, że spora część chrześcijańskiej agresji wobec tak zwanych niewierzących to kompensacja. W kościele uczą wiernych tłumić wątpliwości. W najlepszym wypadku wydzielają im monitorowany wybieg, na którym mogą sobie trochę pohasać. („Czy przy podniesieniu ramion do góry T-shirt powinien nadal zasłaniać brzuch chrześcijanki, czy jednak nie ma to znaczenia?”. „Czy AIDS to kara boska, czy raczej zwykła choroba?”).

Nic dziwnego, że po takim treningu pytania z zewnątrz będą postrzegane jako poważne zagrożenie dla cieplarnianych chrześcijańskich „wierzeń”.

I w sumie ta konstatacja była jedną z pierwszych poszlak, dzięki którym zboczyłam lata temu na manowce zwątpienia. Bo jeśli chrześcijaństwo jest faktycznie taką logiczną, oczywistą opcją, jak przedstawiają to hordy zadowolonych z siebie apologetów, to dlaczego się tak na nie chucha i dmucha?

Popularne chrześcijaństwo wydaje się przeżywać obecnie okres neobarokowej świetności. W jego dialektyce roi się od widowiskowych katastrof, tęczowych niewiernych i zabijających dzieci potworów. Nie brak też tej najgorszej z możliwych plag: ludzi umiejących czytać poezję. A życie wiarą to spazmatyczny bój toczony z wrogim ciałem, umysłem, światem i szatanem. (Wcale nie uważam, że największym osiągnięciem diabła było przekonanie świata o swoim nieistnieniu. Ogromnym sukcesem było raczej to, że zdołał wykreować się na wszechmocnego anty-boga, podczas gdy tak naprawdę o karierze Stwórcy może sobie tylko pomarzyć. Co prawda przy fatalnym pijarze, jaki chrześcijanie od lat Bogu fundują, diabeł nie musiał się aż tak strasznie starać). Etos walki ze zwątpieniem wyrządza chrześcijaństwu iście niedźwiedzią przysługę.

Skoro rachitycznego systemu tknąć palcem nie można, to nie za bardzo wiadomo, po co w ogóle decydować się na opcję chrześcijańską. Zwrot tej długotrwałej inwestycji jest odległy i mglisty, a na dodatek wydaje się ona drastycznie pogarszać jakość życia tu i teraz. Uczymy się całe życie. Uczymy się, zadając pytania. Zakłócanie tego procesu zemści się prędzej czy później.

Mimo to, chrześcijaństwo bywa reklamowane jako odpowiedź na wszystkie życiowe dylematy, również te, z którymi od wieków zmagają się z różnym skutkiem najrozmaitsi filozofowie. „Uwierzyłem — i wszystko stało się jasne” — to popularny motyw świadectw nawrócenia. Tymczasem duża część wiary opiera się na zwątpieniu.

Zwątpieniu w moją nieomylność. Zwątpieniu w mój obiektywizm. Zwątpieniu w całościowość mojego poznania. Cichemu podejrzeniu, że nie, to nie tak. Nie powinno być tak, jak jest. Rozszczelnieniu zamkniętego systemu pieczołowicie wypracowywanych przekonań. Ten związek wiary i zwątpienia oznacza, że wiele doktryn uważanych za chrześcijańskie można sformułować jako pytania.

Bóg nie może być jeden, bo jak wówczas wytłumaczyć ludzką potrzebę nawiązywania relacji? Jeśli Sacrum zaingerowało w świat choćby raz, dlaczego nie miałoby ingerować potem? Skąd zło? Skąd dobro?

(Pierwsze z tych dwóch ostatnich pytań jest uniwersalne. Drugie jest rzadkie. Z jakiegoś powodu czujemy, że dobro nam się należy. Nie analizujemy go. Niech no tylko nam czegoś mniej dadzą, zaraz rzucamy się z krzykiem na podłogę supermarketu, uderzając piąstkami w podłogę). Czy nie jest to ciekawe, że pytania, które prowadzą ludzi do Boga, i pytania, które ich do Niego zniechęcają, to w większości te same pytania?

Wątpimy, więc wierzymy. Wierzymy, więc wątpimy. Jeśli Bóg jest sumą i treścią wszelkich wciąż nie odpowiedzianych pytań — wszystkiego, co Niepojęte — wątpienie można nazwać aktem uwielbienia. A formułowanie pytań — najbardziej konstruktywną modlitwą.

(„Nie mówiliście o Mnie właściwie, jak mój sługa Job” — mówi Bóg do przyjaciół Joba, którzy właśnie poświęcili sporą część tej liczącej 42 rozdziały księgi zapamiętale Go broniąc, podczas gdy Job zadawał Mu szereg obrazoburczych pytań. Nawet jeśli ten epilog jest późniejszym dodatkiem do całości, faktem jest, że istnieje w Piśmie cała wielka księga, w której grupa ludzi dość ostro ściera się na tematy okołoboskie, a na dodatek, o zgrozo, nie za bardzo wiadomo, który z rozmówców ma rację).

Tak zwani wierzący i tak zwani niewierzący — wszyscy poruszamy się w orbicie Tego, co (kto?) przechodzi nasze ludzkie pojęcie. Ta nieprzenikniona Obecność zbija nas z tropu i jątrzy, a jednak pociąga ku Sobie. Tak łatwa do poznania, a tak trudna do pojęcia, jak powiedział kiedyś Jezus w radosnej modlitwie do Ojca.

W pewnym sensie słynne Błogosławieństwa otwierające Kazanie na Górze są własnością tych, którzy wątpią. Tych, którzy z racji swojego położenia czy usposobienia mają poczucie, że to nie tak, jak być powinno. Że coś tu nie gra. Że to się kupy nie trzyma. Że nie ma na to mojej zgody.

Ci spragnieni sprawiedliwości, której tu raczej nigdy nie ujrzą. Ci świadomi własnej bezsilności. Ci współodczuwający cierpienie. Ci niosący wytchnienie, choćby i nieporadnie. Ci ubodzy — duchowo, życiowo, materialnie. „Nadwrażliwi”. „Nieprzystosowani”. „Z defektem”. Ci, którzy często słyszą: „Ale co ty się tak tym przejmujesz?”. „Chyba lubisz komplikować sobie życie”.

Chrystusa spotyka dużo krytyki za idealizowanie ubóstwa i cierpienia w Kazaniu na Górze. (To była moja kolejna poszlaka — że Chrystus nie wydaje się zbyt przejęty tym, jak Jego słowa mogą zostać odebrane. Nie martwi się, że otwiera pole do interpretacji. Zaprasza do wyjścia z Nim na otwartą przestrzeń).

Ale nie, nie widzę, żeby uprawiał w tym fragmencie jakąś martyrologię, chociaż gniew tych, którzy Mu to wytykają, odbija się we mnie echem. Dla mnie zwraca On jedynie uwagę na to, że powątpiewanie to siła. Najmniejszy akt oporu to radość. Świadomość ograniczeń to pogoda ducha. Nie później. Teraz.

Cząstka, która nie zostanie nam odebrana. Wolność powszedniego powątpiewania.


Ten esej zawiera cytaty z Księgi Joba, Ewangelii Mateusza i Łukasza, a także z Psalmów. Znajdź je wszystkie.
Uwaga: Trauma religijna jest faktem, a ja nie jestem specjalistą. Jeśli instytucja kościoła skrzywdziła Cię tak mocno, że wpływa to na Twoje życie codzienne (np. odczuwasz chroniczne zmęczenie, wypalenie, masz problemy z zaśnięciem, ataki paniki, trudności z koncentracją, wybuchy złości, poczucie oderwania od ciała itp.), nie chodź z tym sam. Porozmawiaj o tym ze specjalistą.

 

Karolina Zaremba

Wspieraj nas

Poniżej znajdziesz dane aby móc zrealizować przelew. 
Znajduje się tam również możliwość wpłaty w zagranicznej walucie.